DSP
Dokąd Stopy Poprowadzą
Listopadowa wycieczka z SudetoJonesem zapowiadała się bardzo przyjemnie. Tegoroczna jesień okazała się łaskawa dla turystów — niebieskie niebo, złote i czerwone liście rozjaśnione promieniami słońca i znakomita widoczność. Nic tylko wziąć plecak, aparat i udać się w góry!
Plan wycieczki też prezentował się zachęcająco: spacer na Lázka — najwyższy szczyt Zábřežkiej vrchoviny stanowiącej przedłużenie południowej części Gór Orlickich, zdobycie Hoštejnu z reliktami XIII. wiecznej warowni i spacer po Lanškrounie, a być może nawet obiad w zabytkowej karczmie. Całość dopełniała radość z możliwości spotkania ze znajomymi.
Nadszedł dzień wycieczki i aura nas zaskoczyła, chociaż nie powinna. Przyjęło się bowiem powiedzenie, że jak wyjazd z SudetoJonesem to deszcz i zimnica. Tak źle nie było, ale piękna złota jesień przerodziła się w szarą, mglistą pluchę. Nie przeszkodziła nam ona jednak cieszyć się dniem spędzonym w terenie.
Wycieczkę zaczęliśmy we wsi Herbortice, skąd żółtym szlakiem mieliśmy się wdrapać na szczyt Lázek (715 m n.p.m.), zaliczany do odznaki Korona Sudetów. Pewnego rodzaju wesołość wywołała informacja, przekazana przez SudetoJonesa, że atak szczytowy zaplanowany jest od najbardziej stromej, północnej strony (wg serwisu mapy.cz: 1,6 km, przewyższenie 190 m).
Szybka wysiadka z busa, ostatnie poprawki sznurowadeł, pokrowców na plecaki, dopięcie zamków w kurtkach przeciwdeszczowych i…
Otóż, nie. Zamiast sprawnie ruszyć w drogę, większość z nas wyciąga aparaty i fotografuje przydrożny kamienny krzyż. Ja oczywiście też.
Czas poświęcony na zdjęcia detali powoduje, że jak zwykle, zostajemy z Katarzyną daleko w tyle.
Taki stan miał się utrzymać przez resztę dnia.
Po krótkim podejściu wychodzimy z buczynowego lasu na asfaltową drogę dojazdową do Reichlovej chaty. Przed nami z miękkich obłoków mgły wyłania się kopuła szczytowa Lázka, na której znajduje się Reichlova chata z 20 m. wieżą widokową.
Chwilę później stajemy na wierzchołku i… całujemy klamkę, mimo widniejącej w sieci informacji, że kompleks jest czynny w weekendy od 10.00 do 18.00.
SudetoJones usiłował się dodzwonić do właścicieli, ale telefon pozostał głuchy. Największym rozczarowaniem dla osób zdobywających Koronę Sudetów okazał się brak możliwości przybicia pieczątki pamiątkowej. A wieża? Cóż byłoby widać z platformy widokowej przy takiej pogodzie? Myślę, że jeszcze więcej mgły, chociaż przy sprzyjających warunkach panorama z tego niepozornego szczytu prezentuje się okazale: Góry Orlickie, Hanušovická vrchovina, Masyw Śnieżnika, Hrubý Jeseník z Pradědem, Zábřežka vrchovina i Podorlická pahorkatina — wszystko to na wyciągnięcie dłoni.
Marznąc, na stojąco przegryzamy przekąski wydobyte z plecaków i zapijamy herbatką z termosów. Później pada hasło ustawiania się do zdjęcia grupowego — tym razem zajmuje ono trochę więcej czasu niż zwykle. Przy grupowaniu zewsząd padają wytyczne jak należy je zrobić, by było dobrze. Starałam się wywiązać z pokładanych we mnie nadziei i stawianych wymagań. Na blogu postanowiłam jednak bardziej pokazać ludzi aniżeli wieżę.
Trzask migawki i hasło „Dzięki, mamy to!” nie zakończyły lázkowej historii fotograficznej. SudotoJones bowiem popadł w amok, oczy mu niezdrowo błysnęły, policzki zaczerwieniły i zaczął wydawać niezrozumiałe komendy, machając swoim telefonem, który nagle znalazł się w mojej dłoni, a potem zaczął biec do Kasi, robiącej spokojnie zdjęcia.
Kiedy stanęli obok siebie, ktoś z grupy krzyknął: „Takie same czapeczki” i sprawa stała się oczywista — mieliśmy wśród nas dwa czerwone kapturki. Tylko, gdzie podział się wilk?
Nazwa szczytu najprawdopodobniej związana ze słowem Hláska , które, nieco zniekształcone, tłumaczone jest jako „strażnicza góra”. Widnieje ono na starych mapach i ku tej etymologii skłania się większa część środowiska badaczy. Istnieje jeszcze druga hipoteza związana ze słowem lázy, dziś już nieużywanym, oznaczające polanę powstałą wskutek wyrębu lub wypalania lasu. Niegdyś przez górę przechodziła granica narodowa i językowa między Czechami a Morawami. By zatrzymać wzniesienie w granicach Czech zakupiono ziemię na polanie szczytowej i 1908 r. powstał tam kopiec Svatopluka Čecha, a cztery lata później, w czerwcu, udostępniono turystom 15. m, drewnianą wieżę widokową. Wskutek tarć pomiędzy Czechami a Niemcami z Lanškrounu rozebrano ją w 1918 roku. Do pomysłu spopularyzowania wierzchołka wśród turystów powrócono w 1933 r. — wtedy powstał dzisiejszy kompleks, czyli schronisko zwane Reichlova chata z 20. m wieżą widokową, obecnie znajdujący się w rękach prywatnych.
Raźno ruszamy dalej, robiąc tylko krótką przerwę przy pomniku poświęconym ofiarom ruchu oporu podczas II wojny światowej. Właśnie w rejonie Lázka przecinały się ścieżki partyzantów z rejonu Zábřeška i Lanškrounska pod dowództwem, analogicznie, Jaroslava Tůmy i Josefa Hrábačka.
Wędrujemy wygodnie w stronę Strážnej i docelowego Hoštejnu.
Odcinek asfaltowy pomiędzy Lázkiem a wsią Strážná powoduje, że znów jesteśmy na końcu stawki. A wszystko przez krzyże i kapliczki. Nie jestem w stanie przejść obok nich nie sięgając po aparat. Pierwszy krzyż przydrożny znajduje się już po 400. metrach szosowej wędrówki.
Następny wyrasta nam z mgły dosłownie parę minut później. Oczywiście fotam, tym bardziej, że świetnie komponuje się z widoczną w tle kulminacją Lázka. Już chowam aparat, kiedy nagle obłok mgły się rozwiewa i widać nieco więcej aniżeli kawałek pola. Obrazek jest ładny, więc próbuję uchwycić chwilę.
Po przejściu kolejnych 300. m zachwyca mnie kolejny kadr, któremu nie potrafię się oprzeć. Pobielona przydrożna kaplica, usytuowana pod ogromnym rozłożystym drzewem. Zestawienie bieli kaplicy z czarnym, gołym, potężnym drzewem, ołowiane niebo i podmuchy zimnego wiatru stworzyły dość niesamowitą atmosferę. Gdzieś w tyle mojej głowy zabrzmiało Requiem Mozarta, przed oczami przewinęły historie dotyczące rozdroży za wsią nawiedzanych przez złe duchy, a także wielkich drzew stanowiących niejednokrotnie miejsce samosądów bądź kaźni.
Nastrój ten szybko się ulotnił przerwany beczeniem owiec na pobliskim pastwisku i prośbą Kaśki: „Agato, nie bądź taka, porozmawiaj z nimi.” Cóż, nie zastanawiając się zbyt długo, wydałam z siebie dźwięk, w założeniu, naśladujący dialekt owczy. A nawet kilka dźwięków. Owce, najpierw zdziwione, zamilkły, a potem zaczęły pobekiwać, jakby zapraszając do dalszej konwersacji. I pewnie ta zabawa trwałaby dłużej, gdyby Katarzyna, krztusząc się ze śmiechu, nie zauważyła właściciela stada, spoglądającego w naszą stronę z ogromnym zdziwieniem. Zawstydzona zamilkłam, sczerwieniałam i mocno przyspieszyłam, by jak najszybciej oddalić się z miejsca chwilowej głupawki.
Największe wrażenie we wsi zrobiły na mnie dwie ogromne lipy, uznane za pomnik przyrody. Nawet kościół pw. św. Izydora wydał się nijaki w stosunku do pięknych, starych drzew.
Dalsza część wędrówki, aż do Cukrovej boudy odbywała się wygodną leśną drogą. Usiłowałyśmy dogonić resztę naszej wycieczki. Niestety, z marnym skutkiem. Zwłaszcza, że gdzieś na tzw. Drodze Kościelnej, którą prowadzi szlak czerwony, zainteresowanie Kaśki i moje wzbudziła odboczka do Jubileuszowego pomnika księcia Jana II. z Liechtensteinu, który to zapragnęłyśmy zobaczyć i sfotografować. Sam pomnik postawiono w 1898 roku w ramach 40-lecia panowania księcia, natomiast inskrypcję wykuto w 1908 roku, by uhonorować 50. rocznicę rządów tego samego monarchy.
Naszą grupę doganiamy przy Cukrovej boudzie, kojarzącej mi się z piernikową chatką Baby Jagi. Co ciekawe, niedaleko znajduje się szczyt o dokładnie takiej samej nazwie.
Schodzimy do Hoštejnu — to jedyny moment, który wymaga nieco więcej uwagi i wzbudza dyskusje o różnych technikach zejściowych. Z niektórymi zapoznajemy się ad hoc! Na szczęście cali i w dobrych nastrojach schodzimy do bitej drogi, mijamy źródełko i dochodzimy do wsi.
Przy mostku, gdzie rzeka Březná wpada do Moravskiej Sazavy, SudetoJones coś opowiada. Oczywiście przez robienie zdjęć znów jestem z tyłu. Patrzę więc na wodę i zastanawiam się, co w niej takiego ważnego. Na wszelki wypadek dokumentuję miejsce, żeby później dowiedzieć się więcej.
Na parkingu, w centrum miejscowości, czeka już nasz bus, więc zostawiamy w nim plecaki i wdrapujemy się na ostatni punkt programu, czyli wzgórze Hoštejn, górujące nad wsią o tej samej nazwie.
Dziś znajduje się tam pomnik w formie obelisku upamiętniający zakończenie budowy linii kolejowej Ołomuniec — Praga w połowie XIX wieku, a także relikty trzynastowiecznego zamku.
Do obelisku prowadzi wąska ścieżka, na którą wchodzi się przez urokliwą furtkę.
Z wierzchołka rozpościera się widok na wieś z dobrze widoczną linią kolejową. Patrząc spod obelisku w kierunku wschodnim, mając w pamięci tablicę informacyjną, wyobrazić sobie można złożoność średniowiecznego założenia zamkowego z wałami obronnymi, zamkiem górnym, podzamczem, basztami i mostami zwodzonymi.
Tradycyjnie robimy przy obelisku zdjęcie grupowe.
Jest też czas na zaspokojenie małego głodu, herbatkę i tzw. konwersacje kuluarowe.
Zdobycie wzgórza kończy pieszą część wycieczki. Wszyscy z niecierpliwieniem oczekują wizyty w Lanškrounie, a właściwie poznawania miasta od strony jego możliwości gastronomicznych, co jednak nieco odwleka się w czasie. SudetoJones bowiem zarządza niespodziankę krajoznawczą. Zatrzymujemy się w miejscowości Tatenice, by obejrzeć tamtejszy renesansowy pałac, z elewacją wykonaną w technice sgraffito, dziś będący siedzibą władz miasta. Jako, że jest sobotnie popołudnie nie udaje się wejść do środka, więc miłośnicy pamiątkowych pieczątek muszą dzielnie znieść ponowne rozczarowanie.
Największe zaciekawienie wzbudził portal. Również moje. Jako, że nastroje były bardzo pozytywne, pojawiły się ciekawe interpretacje dotyczące detali portalu. Najbardziej podobał mi się pomysł Radosława, jakoby portal dekorują łabędzie oraz smokoskorpiony.
Dzisiejszy wygląd budowla zawdzięcza przebudowie z 1606 r., wykonanej na zlecenie ówczesnego właściciela majątku Ladislava Velena z Žerotína. Portal wieńczą herby Žerotínów oraz małżonki Ladislava, Bohunki z Kunovic.
W końcu dojeżdżamy do Lanškrounu i, zamiast na obiad, większość wycieczkowiczów postanawia skorzystać z dziennego światła i udać się na krótki spacer po mieście.
Jednak — „Cierpliwość, wytrwałość i pot to niezrównane połączenie gwarantujące sukces”. Po całodziennych niepowodzeniach pieczątkowych, wreszcie się udało. W galerii dawnego zamku, a dzisiejszego muzeum miejskiego, udaje się uzyskać pieczątki.
Jako, że najciekawsze sale muzeum zamknięto z powodu prac remontowych, decydujemy się tylko na spacer po zamkowym areale. Nasze zainteresowanie wzbudzają dwie barokowe figury: z pierwszą nie mamy problemu — przedstawia św. Jana Nepomucena. Nad drugą zastanawiamy się nieco dłużej, ale w końcu identyfikujemy jako przedstawienie św. Jana Sarkandra.
Nadszedł czas na długo wyczekiwany obiad i kawę. Decydujemy się na zabytkową karczmę. Taak… Lokal ma tradycyjny wystrój i specyficzny klimat. Na obiad czekamy prawie godzinę, ale jak wiadomo w dobrym towarzystwie czas szybko mija. Na szczęście w czasie oczekiwania na posiłek dostajemy napoje, więc można chociaż zaspokoić pragnienie i ożywić się porządną dawką kofeiny z tradycyjnej, fusiastej kawy.
Wycieczkę kończymy w wyśmienitych nastrojach i bez przeszkód wracamy do Wrocławia.