Jizerské hory — Světlý vrch, Tanvaldský Špičák i Černá studnice

DSP
Dokąd Stopy Poprowadzą

Trzynasta wycieczka z cyklu Dokąd Stopy Poprowadzą, w skrócie zwanym DSP, miała miejsce, co ciekawe, 13. maja 2023 roku. Taka oto zbieżność trzynastek. Eskapada okazała się „niepechowa” — program został zrealizowany, czas na obiad był, pogoda i nastroje też dopisały. Nie zabrakło również uhonorowania mnogości rzeczonych trzynastek.

Tym razem wraz z SudetoJonesem i ekipą udaliśmy się w czeską część Gór Izerskich. Nazwałam ten dzień „śladem wież widokowych”, trasa bowiem obejmowała cztery: na Světlým vrchu, Tanvaldským Špičáku, Malým Špičáku i na zakończenie, na Černej studnice. Dla SudetoJonesa wyjazd stanowił możliwość zdobycia, po raz pierwszy, Tanvaldskiego Špičáka.

Kraniec miejscowości Desná wyznacza początek wędrówki. Wycieczkowicze raźno wyskakują z autobusu i pełni zapału wyruszają w drogę.

Mnie i Kasi, tradycyjnie już, przypada rola „zamykaczy” — pilnujemy, aby nikt się w gęstych lasach nie zapodział. W sumie bardzo lubię tę rolę — daje mi ona nieco czasu na zrobienie zdjęć.

W ramach rozgrzania mięśni po jeździe autobusem, prawie od razu, zaczyna się podejście. Ma ono jeden minus: przed nami 365 schodów! Dlaczego tak? Nie jest to przypadek czy fantazja człowieka wytyczającego szlak turystyczny.
Powstały one w XIX. wieku i stanowiły połączenie górskiej osady Mariańska Hora z Desną. Według legendy jest ich 365, bowiem każdego dnia budowy, trwającej rok, kładziono jeden stopień. Nieco później, wzdłuż nich wytyczono drogę krzyżową z kapliczkami, które, niestety, nie przetrwały do dzisiejszego dnia.

Po osiągnięciu ostatniego schodka wchodzimy do miejscowości Albrechtice v Jizerských horách, której akurat ta część zaskakuje pod względem architektonicznym — skupisko przepięknych domów, baśniowo wręcz wykończonych! Skojarzenie nasuwa się samo — wędrówka po schodach stanowi portal do świata Jasia i Małgosi. Trafia się wprost do osady wiedźm i chatek z piernika! W dodatku wszystko to otoczone niesamowitymi drzewami i drewnianymi rzeźbami, przedstawiającymi duchy lasu.

O tym, że jestem w świecie rzeczywistym, a nie krainie fantazji świadczy tylko asfaltowa droga — element współczesny i zupełnie niepasujący do świata baśni.

Na Světlý vrch dochodzimy już bez wysiłku. Przed nami pierwsza, metalowa, wieża widokowa. Powstała w 2020. roku i osiąga wysokość 21,5 m.

Na szczycie robimy przerwę — czas na pierwsze śniadanie i zdobycie wieży! Zarówno ze szczytu, jak i z platformy widokowej, świetnie widać Tanvaldský Špičák, w kierunku którego zmierzamy.

Podczas zejścia do centrum Albrechtic, moją uwagę przyciąga niewielka drewniana kapliczka, malowniczo usytuowana na łące, na tle Tanvaldskiego Špičáka. Nie mogąc się oprzeć pokusie, zbaczamy nieco z Katarzyną z trasy i ruszamy w kierunku kapliczki. Niestety, zamknięta na kłódkę, ale przez okno udaje się zajrzeć do wewnątrz. Malutka i skromna, jej jedyne wyposażenie stanowi spora, drewniana rzeźba przedstawiająca anioła.

Asfaltową, wijącą się drogą docieramy na szczyt Tanvaldskiego Špičáka, gdzie stoi druga wieża widokowa. Jako, że na szczycie znajduje się sporo atrakcji, zostaje zarządzona dłuższa przerwa.
W XIX wieku areał kopuły szczytowej przynależał, wąskimi pasami, do kilku rodzin. Ponieważ miejsce to stanowiło popularny cel wypraw pieszych, czterech właścicieli postanowiło założyć spółkę i wybudować chatę, w której turyści mogliby odpocząć i ugasić pragnienie. W 1889 roku otwarto taki przybytek. Jednakże góra przyciągała nie tylko turystów, ale i działaczy politycznych. Zaczęły się tam odbywać manifestacje i protesty związane z ustabilizowaniem godzin pracy i praw wyborczych. W następstwie owych działań budynek spłonął w nieznanych okolicznościach. Został odbudowany i ponownie spalony. Po kilku latach grunty przejęło Stowarzyszenie Albrechtice i 4. lipca 1909 r., otwarto ponownie restaurację i wieżę widokową z 69. schodami, którą nazwano Jubileuszową Wieżą Cesarza Franciszka Józefa I.

Z Katarzyną i SudetoJonesem, skupiamy uwagę na skałach stanowiących punkty widokowe.  

Największą popularnością cieszy się Fanterova skála, którą udostępniono jako punkt widokowy w 1889 roku.

Wspinamy się po drabince i zostajemy wynagrodzeni, bowiem przed nami na horyzoncie dumnie prezentuje się Ještědsko-kozákovský hřbet z kulminacją Ještědu.

Na koniec zaglądamy do restauracji, gdzie zastajemy część naszej ekipy. Mój zachwyt wywołuje zabytkowa kasa, pochodząca, podobno, z pierwotnego wyposażenia budynku, pełniąca obecnie funkcję dekoracji.

Ponieważ powoli musimy ruszać dalej, na jednej ze skał robię zdjęcie grupowe.

Jeszcze tylko SudetoJones czyni drobne uściślenia panoramy, podaje następny przystanek na naszej trasie, który stanowi Malý Špičák i niezwykła w swej formie wieża widokowa i w drogę!

Idąc zwracam uwagę na skałę z ciekawym wzorem mchu. Żartuję nawet, że być może to jakiś znak.

Pod wieżą jestem już pewna, że było to naturalne nawiązanie do obiektu. Dlaczego? Cóż, osobliwa konstrukcja przemawia własnym głosem i wywołuje naszą, grupową wesołość.

W zamyśle młodych architektów, obiekt wznoszący się na cienkich stalowych nogach i kształcie nierównej elipsy, miał naturalnie wkomponowywać się w teren, a także łączyć ośrodek miejski, (Tanvald) z dziką przyrodą. Dodatkowo dół wieży stanowi krzywe zwierciadło, odbijające wszystko, co znajduje się u jej stóp.  Cóż, w naszej grupie, stanowiącej zbiór osób o szerokiej gamie wiedzy i zainteresowań — od chemików po muzyków, padały różne interpretacje dotyczące tego przykładu sztuki współczesnej: ptaszydło znoszące jajka (na platformę wchodzi się po schodkach i przeciska przez okrągły otwór), przez UFO, po lustro, w którym można poprawić makijaż przed zrobieniem selfie. Przy tych rozważaniach nie zabrakło odpowiednich efektów dźwiękowych. Z całą pewnością można stwierdzić, że obiekt stanowi wielką atrakcję turystyczną.

W znakomitych nastrojach i żartując schodzimy w kierunku Tanvaldu.  Po drodze zatrzymujemy się przy pomniku Karla Theodora Körnera, niemieckiego poety i dramatopisarza, żołnierza walk napoleońskich, by przybliżyć sobie jego życiorys i działalność.

Miejsce to dla mnie i SudetoJonesa jest istotne — zbliża się bowiem godzina 13:00, a my w ramach uczczenia kumulacji tej liczby, przygotowaliśmy niespodziankę, którą SudetoJones niesie w plecaku, od początku wycieczki. I kiedy następuje 13.00 i 13 sekund, 13. maja, na 13. wycieczce DSP,  Radosław przeistacza się w  mistrza ceremonii!

Świętując wznosimy wspólny toast. Jest radośnie i zabawnie, a o to nam chodziło!

 

Późnym popołudniem zmienia się pogoda — na niebie kłębią się szare chmury, robi się też duszno. Być może warunki te wpływają na nastroje, gdyż ja gdaczę do napotkanego stada kur, a odpowiada mi zielony ludzik w języku przybyszów z Kosmosu, albo z obiektu na Malým Špičáku. SudetoJones natomiast zachwyca się „freskami” o proweniencji socjalistycznej, które to zdobią fasadę mijanego warsztatu samochodowego. Z nieba zaczyna siąpić mżawka, a my po wdzianiu ubranek wodoodpornych, rozpoczynamy podejście na grzbiet.

Po mało przyjemnym podejściu morale grupy nie spada. Śmiało rzec mogę, że żarty sytuacyjne eskalują. Spotykamy Czecha z psem, którego imię brzmi Bara. Powoduje to fontannę radości, a ekipa rusza dalej, podśpiewując: „Usta Mariana… Bara Bara, Riki Tiki Tak…”

Mój nastrój pod wpływem otaczającej nas przyrody szybko się zmienia. Znów mam wrażenie, że trafiłam do krainy baśni. Wąska ścieżka pośród lasu, soczyste w swej zieleni, młode listki kontrastujące z ciemnymi pniami drzew, łagodnie przenikające światło, rozświetlające leśny mrok… Brakuje mi tylko małych istot leśnych, zamiast nich idzie przede mną Katarzyna…

Malownicze skały wzmagają to uczucie. Pozostaje tylko żal, że nie mogę im poświęcić więcej czasu.

Punkt ostatni naszej wycieczki to zdobycie szczytu Černá studnice i czwartej wieży widokowej.

Wieża, na szczęście, jest otwarta, restauracja też. Ponieważ głód już nam doskwierał, zajmujemy miejsca w restauracji i zamawiamy obiad, którego z utęsknieniem wyglądamy, patrząc łakomie na szczęśliwców, którzy już swoje zamówienia otrzymali. W końcu jedzenie się pojawia, a my osiągamy błogostan…
Jednakże czas ucieka nieubłaganie i powoli trzeba wsiąść do autobusu i zacząć podróż powrotną.

Jeszcze tylko ostatnie zdjęcie „rodzinne” i ruszamy do Wrocławia.

Drogę powrotną urozmaica nam podwieczorek, w postaci pasztetów przygotowanych przez Edwarda, któremu bardzo dziękujemy!

Do zobaczenia na następnej wycieczce Dokąd Stopy Poprowadzą, czyli 17 czerwca!

Obrazek charakteryzujący blog Agatowy Dziennik