Młyńsko w Masywie Śnieżnika

DSP
Dokąd Stopy Poprowadzą

Niedzielny poranek przywitał nas słońcem i całkiem smacznym śniadaniem.
Naszą ekipę czekał dzień o napiętym programie. SudetoJones zaplanował wycieczkę składającą się z dwóch etapów: pierwszy zakładał zdobycie Młyńska, a drugi  Štvanice — szczytu leżącego już na terytorium Czech.

Plan wędrówki na Młyńsko prezentował się zachęcająco — ścieżki nieznakowane, a odległość i przewyższenie niewielkie: 7 km i 400 m.
Z parkingu w Kletnie wyruszyliśmy pełni sił i zapału.

Podejściu momentami towarzyszyły rozległe widoki, o których z zapałem opowiadał Radosław. Stanowiły one doskonałe tło do pamiątkowych fotografii, z czego większość wycieczkowiczów skrzętnie skorzystała.

Mnie osobiście podobał się odcinek tuż pod samym szczytem, las stał się bardziej mroczny, jednocześnie wypełniała go dojrzała, soczysta zieleń, rozjaśniona skupiskami skał. Byłam szczęśliwa — moje stopy wreszcie czuły skały!

Mimo, że przez Młyńsko nie wytyczono żadnego szlaku turystycznego, nie znajduje się  też ono na obszarze chronionym, ale po stopniu wydeptania ścieżek widać, że jest często odwiedzane przez turystów. Przy odpowiednich warunkach atmosferycznych rozpościerają się z niego całkiem przyjemne widoki na Wysoki Jesionik z masywem Keprnika i Pradziadem.
Wierzchołek nie jest zbyt obszerny, za to malowniczo ozdobiony skałami  zbudowanymi z łupków metamorficznych i gnejsów słojowo-oczkowych, a ziemię porastają krzaki usiane dorodnymi jagodami.

Radosław ogłosił przerwę śniadaniową, miłośnicy jagód wyruszyli na polowanie, a fotoreporterzy zapamiętale fotografowali.

Jak to bywa w takich momentach, ekipa oddała się rozkoszom podniebienia i życia towarzyskiego, natomiast SudetoJones świetnie sprawdził się w roli fotomodela!

Na koniec popełnione zostało zdjęcie grupowe i zaczęło się zejście.

Team zabezpieczający „tyły”, czyli Katarzyna i ja, szybko odłączył się od grupy pełniąc rolę łączniczek. Czasami postęp techniczny zawodzi — okazało się, że w Kletnie sieć komórkowa nie ma zasięgu. Zaistniał więc problem logistyczny związany z autokarem, który miał podjechać o określonej godzinie (niestety nie można było jej ustalić z góry) do określonego miejsca i zabrać wędrowców.

Brodząc w wysokich trawach, pokonując wykroty i opędzając się od natrętnych owadów, zeszłyśmy na parking. W tym czasie nasza grupa została bezpiecznie sprowadzona z góry i mogła zobaczyć, odbudowaną w 2011 roku, dzwonnicę. Początki jej istnienia owiane są tajemnicą — nikt nie wie, kto i kiedy ją wybudował. Umieszczony w niej dzwon regularnie bił w południe i wieczorem, a także na alarm. Dziś o 12 i 18 po okolicy niesie się jego głos…

Jako, że zdobycie Młyńska, a także walka z wykrotami na zejściu trwały nieco dłużej aniżeli SudetoJones założył, do tego, od południa zbierały się ciężkie, burzowe chmury, postanowiliśmy z Radosławem wprowadzić zmiany do zakładanego programu. Pomysły padały najróżniejsze, w końcu zdecydowaliśmy się na propozycję naszego kierowcy — pana Piotra: obiad i lody na deptaku w Polanicy Zdrój.

Dobre jedzenie, kawa mrożona, lody, a na koniec, potwierdzenie tras i podbijanie książek uczynione przez SudetoJonesa na parkingowej ławce! Czegóż chcieć więcej?

Może był to trochę niespodziewany zwrot akcji, ale przecież w życiu niczego nie można być pewnym!
Do zobaczenia we wrześniu, na kolejnej wycieczcie z Dokąd Stopy Poprowadzą!

Obrazek charakteryzujący blog Agatowy Dziennik