DSP
DOKĄD STOPY POPROWADZĄ
Pierwszego dnia, czyli w sobotę, podczas 16. wycieczki z cyklu Dokąd Stopy Poprowadzą, planowaliśmy zdobyć najwyższy szczyt Gór Niedźwiedzich (Medvědská hornatina), stanowiących mikroregion Wysokiego Jesionika — Niedźwiedzią Górę (Medvědí vrch), liczący sobie 1216 m n.p.m.
Trasa wędrówki prezentowała się tak: Zlaté Hory-Horní Údolí – Koberštejn – Orlík – Medvědí vrch – Jánská chata – Pytlák – Bílý Potok.
Tym razem większych niespodzianek terenowych nie było, więc wszystko poszło zgodnie z planem. Prawie…
Do Horní Údolí dojechaliśmy chwilę po 9 rano. Dzień zachwycał: niebieskie niebo, słoneczko, soczysta zieleń lasu komponowała się z żółknącą trawą górskich łąk. Jednak mimo ciepła, w powietrzu czuło się nadchodzącą jesień.
Po opuszczeniu autokaru ekipa raźno ruszyła w drogę ku pierwszemu wyzwaniu — wzniesieniu Zámecký vrch z ruinami trzynastowiecznej warowni Koberštejn.
Na Zámecký vrch wędrowaliśmy trasą znakowaną, szlakiem koloru zielonego. Pierwsze rozwidlenie wyznaczyło przerwę na „rozbieranki”, szybko bowiem okazało się, że długie rękawy są zbyteczne.
Przed nami pięknie prezentowała się kopulasta sylwetka Zamkowej Góry, z widocznymi po prawej stronie ruinami.
Katarzynie natomiast udało się wypatrzeć przydrożny krzyż z inskrypcją „Skończone”, który natychmiast został uwieczniony na matrycy.
Po przejściu ok. 2 km, skręciliśmy wreszcie z ubitej drogi w górską ścieżkę, co, nie ukrywam, bardzo mnie ucieszyło. Zaczęło się podejście. Przed nami ścieżka w górę, natomiast za naszymi plecami horyzont zamykał Příčný vrch — najwyższy szczyt Gór Opawskich, ostatnio bardzo mocno wylesiony.
Pod wierzchołkiem pojawiły się skałki urozmaicające otoczenie. Bycie „zamkiem”, czyli osobą pilnującą tyły ekipy wędrującej ma swoje wady i zalety. Na postoju jest się ostatnim, ale za to po drodze ma się trochę czasu na fotografowanie.
Przy ruinach została zarządzona przerwa na drobną przegryzkę i zdjęcia. W ruch poszły ciastka, kanapki i banany!
Relikty zamku Koberštejn należą do nielicznych, tych bardziej widocznych w terenie, bo jak wiadomo różnie z tym bywa.
Warownia, najprawdopodobniej, powstała pod koniec XIII wieku. Jej zadaniem była obrona kopalni złota w obrębie Gór Złotych, a także granicy biskupstwa wrocławskiego. Jako potencjalnych fundatorów wymienia się biskupa wrocławskiego, księcia wrocławskiego i księcia Bolka I Świdnickiego. W 2. poł. XIV w. zamek przeszedł pod zarząd korony czeskiej, wtedy go rozbudowano i wyremontowano. Pod koniec XV w., u schyłku istnienia, użytkowali go rycerze rozbójnicy. Do dnia dzisiejszego ostały się pozostałości stołpu osiągające 9 m wysokości.
Po zejściu z Zamkowej Góry schodzimy w Jelení cestę, gdzie zaczyna się wycieczka bez oznakowania.
Droga wśród świerkowego lasu kryje wiele niezwykłości — w pewnym momencie wydaje mi się, że wśród drzew widzę rogate zwierzę, może kozioł, a może tur… A obok niego pasie się wielbłąd… Zaraz, zaraz, przecież nie jadłam na śniadanie żadnych halucynogenków! No tak, to tylko pnie drzew przybrały fantazyjne formy!
Dalej ścieżka wije się wśród jagodowych krzewów, przechodząc w podejście wiodące przecinką na Orlík (1204 m n.p.m.), czyli trzeci pod względem wysokości szczyt Masywu Orlíka.
Na polanie szczytowej następuje dłuższa przerwa śniadaniowo-obiadowa, wypełniona rozmowami, żartami i śmiechem.
Po zejściu z Orlíka, zaczyna się kluczowe sobotnie podejście — na Niedźwiedzią Górę.
Wbrew pozorom nie było tak źle jak wyglądało z dołu. Więc nieco później, w dobrych nastrojach stajemy na wyższym z wierzchołków. Oczywiście, przy drewnianej postaci niedźwiedzia, robimy „zdjęcie rodzinne”. Miejsca mało, nas dużo, ale jakoś daliśmy radę!
Niedźwiedzia Góra ma swoją tradycję — turyści przynoszą maskotki misiów, które przytwierdzają do drewnianego niedźwiedzia. My również także ze sobą przynieśliśmy takowe. Nie zabrakło nawet eko-misia, przygotowanego specjalnie na tę wyprawę. (Super Włodku!) Uroczyście i precyzyjnie panowie umieścili go w godnym miejscu.
Na drugim wierzchołku pomachaliśmy wspaniale prezentującemu się Pradziadowi — najwyższemu szczytowi Wysokiego Jesionika.
Przeprawiając się przez skały i zwalone drzewa zeszliśmy do Jánskiej chaty, gdzie chwilę odsapnęliśmy.
Kulminację Pytláka ekipa pokonała bezpiecznie i bez kłopotu, czego pilnował SudetoJones.
Następnie zeszliśmy do Białego Potoku, wsiedliśmy do autokaru i zajechaliśmy do pensjonatu w Malej Moravce.
Do obiadokolacji pozostała godzina, a na kąpiel raczej nie mieliśmy szans, ze względu na łazienkowe kolejki. Wraz z Kasią, Romanem i Pawłem postanowiliśmy dobrze spożytkować ten czas i udać się na Kapličkový vrch — wzniesienie nad Malą Moravką, gdzie stoi kaplica św. Trójcy, dziś zamieniona na muzeum. Miejsce to z dołu wspaniale prezentuje się po zmierzchu, ze względu na odpowiednie podświetlenie budynku. Pierwotnie był to drewniany budynek, powstały jako prywatna kaplica rodziny Schilderów. Przebudowana w połowie XVIII wieku, przetrwała do dziś w barokowej szacie.
Z góry rozpościera się widok na Malą Moravkę. Wróciliśmy idealnie na początek posiłku.
Wieczorem, tradycyjnie nastąpiło śpiewogranie. Było ciekawie. Do Radosława przyłączył się czeski turysta, Pavel, ze swoją dwunastostrunową gitarą.
Nie zabrakło również podbijania i podpisywania książeczek GOT. (Dzięki Pawle!)
Wisienką na torcie było zwycięstwo polskich siatkarzy w meczu o Mistrzostwo Europy.
W doskonałych nastrojach odpłynęliśmy w objęcia Morfeusza, przecież następnego dnia miała nastąpić kolejna wędrówka dzikimi ostępami Wysokiego Jesionika.