Wędrówka poprzez szczyty Gór Złotych i Bialiskich, grzęzawiska wciągające buty, słońce, deszcz, biwak z ogniskiem przy myśliwskiej chatce i niesamowite drzewa w rezerwacie Puszcza Śnieżnej Białki. I to wszystko w ciągu jednego dnia!
Wycieczka na Smrka była ostatnią, wieńczącą zdobywanie przez Kasię odznaki Korona Sudetów.
Smrk jest bowiem najwyższym szczytem Rychlebskich hor, mierzącym 1127 m n.p.m.
Rychlebské hory są częścią Sudetów Wschodnich, a w Polsce ich przedłużeniem są Góry Złote (jako mezoregion).
Smrk to po polsku Smrek, czyli świerk. Rzeczywiście, jego mało odznaczający się w terenie wierzchołek, całkowicie porastają właśnie te drzewa.
Zdobywanie szczytu zaplanowałam od strony polskiej, z Bielic — szlakiem zielonym na Kowadło, później grzbietem granicznym na Smrk – hraničník, następnie ścieżką na wierzchołek, następną ścieżką przy Solnej chacie do przełęczy, dalej wzdłuż granicy do chaty Paprsek, gdzie planowaliśmy obiad, następnie zejście szlakiem niebieskim do Bielic. Wycieczka miała liczyć ok. 20 km i teoretycznie 7 h marszu. Tak wyglądał plan. Jednak cechą charakterystyczną planów (przynajmniej w moim przypadku) jest ich ciągła ewolucja. Tak było i tym razem.
Do Bielic docieramy stosunkowo wczesnym rankiem. Czerwoną Strzałę parkujemy przy leśniczówce i w dobrych nastrojach ruszamy w drogę.
Podejście do najkrótszych i najlżejszych nie należy, ale w końcu ukazuje się tabliczka, oznaczająca, że dotarliśmy na Kovadlinę, czyli Kowadło.
Jednakże myliłby się ten, który uznałby, że jest to jedyny wierzchołek tej góry. Co ciekawsze, wiszą tylko tabliczki czeskie, żadnej polskiej. Uruchamiamy więc „internety” i sprawdzamy, gdyż coś nam nie pasuje. Zważywszy, że Kowadło jest szczytem zaliczanym do najmodniejszej obecnie odznaki koronnej gór Polski, jednak jakaś informacja być powinna w rodzimym języku. A nie ma. Po kilku minutach „buszowania” w sieci wcale nie jesteśmy mądrzejsi. Na mapie są bowiem dwie kotwy — jedna oznacza Kovadlinę, a druga Kowadło/Kovadlinę. Dlaczego tak? Nadal nie wiem. Udajemy się więc dalej i rzeczywiście, teren się wypłaszcza i są polskie tabliczki, a nawet skrzyneczkę, w której powinna mieścić się pieczątka. Niestety, kiedyś była, ale dostała nóg i poszła sobie w las…
Na szczycie znajdują się gnejsowe skałki, dodające miejscu uroku.
Wracamy po swoich śladach i od krzyżówki szlaków wędrujemy urokliwą ścieżką wiodącą grzbietem granicznym.
Resztki śniegu i duża ilość wody w podłożu sprawia, że chlupie nam nieco pod nogami. Jak się okazuje, to dopiero początek mokrej przygody.
Przyjemnym bonusem, przynajmniej dla mnie, są stare słupki graniczne oddzielające niegdyś włości diecezji wrocławskiej i Lichtensteinów, władających majątkiem Kolštejn (dzisiejsza Branná). Roman i Kasia dzielnie wytrzymują moje pomruki zachwytu i przerwy na fotografowanie każdego obiektu.
Przełęcz Trzech Granic, zwana po czesku Smrkiem – hraničníkiem. Oba miana nawiązują do styku trzech granic historycznych krain — Moraw, Śląska i ziemi kłodzkiej. Planowaliśmy tam kąsnąć jakiś drobiazg w ramach śniadania, ale że akurat rezydowała na przełęczy wycieczka (były nawet nagie torsy!), udaliśmy się dalej… I zaczęło się bagno… Nie, to nie żart ani wyolbrzymienie.
Część terenu w rejonie wierzchołka uznano za pomnik przyrody, bowiem ze względu na szczególne warunki powstało tam torfowisko wyżynne ze świerkiem podmokłym i świerczyną górską na obrzeżach. Wczesną wiosną, gdy topią się śniegi, robi się tam istne grzęzawisko. W drodze na wierzchołek niejednokrotnie zapadaliśmy się bardziej aniżeli po kostki w błotnistą maź. Pod tabliczką szczytową zrobiłam zdobywczyni „Korony Sudetów” zdjęcie.
Zdecydowawszy, że śniadanie zjemy w przyjemniejszym miejscu, ruszyliśmy dalej. Tym razem ścieżką nieznakowaną w kierunku domku łowieckiego o nazwie Solná chata.
Polana przy chatce nam się spodobała, było też miejsce na ognisko. Nie mogąc się oprzeć pokusie, pozbieraliśmy gałązki i rozpaliliśmy ogień. Sprawiło nam to ogromną frajdę. Nie mieliśmy zapasu kiełbas i innych produktów na „ogniskowanie”, ale kanapki pieczone na patyku i banany podgrzane w żarze smakowały wybornie!
Wędrując wzdłuż granicy, moją uwagę zwrócił drogowskaz kierujący na wierzchołek Postawnej, zwłaszcza, że widniał tam dopisek informujący, że szczyt ten zaliczany jest do odznaki Diadem Polskich Gór, którą stworzył nasz przyjaciel SudetoJones, czyli Radosław Jan Tokarz. Szczyt ten, według podziału z 2018 r., uważany jest na najwyższy w mezoregionie Góry Złote. Postanawiamy więc urozmaicić naszą wycieczkę i zbaczamy ze szlaku, by odnaleźć wierzchołek i wysłać SudetoJonesowi zdjęcie.
Przedzieramy się przez jagodowe krzaczki, jeszcze bez owoców, buty nam grzęzną w podmokłym podłożu i w końcu osiągamy cel.
Pogoda jest całkiem niezła, nastroje bardzo dobre, a i siły sprzyjają. Postanawiamy więc zmodyfikować nasz plan. Mianowicie rezygnujemy z obiadu w Paprseku i decydujemy się wejść na Rudawiec i stamtąd zejść do Bielic.
Na szczycie znów spotykamy wycieczkę, więc długo i spokojnie czekam na bezludny kadr. W końcu się udaje!
Zostajemy też pozytywnie zaskoczeni — w skrzyneczce na pieczątkę, ona fizycznie jest! Roman bardzo zadowolony, natychmiast z niej korzysta, a Kasia radośnie mu kibicuje.
Do Bielic wracamy szlakiem zielonym wiodącym przez rezerwat przyrody Puszcza Śnieżnej Białki. Został on utworzony ze względu na ochronę reliktów Puszczy Sudeckiej, czyli lasu liściastego z dorodnymi bukami i jaworami. Rzeczywiście drzewa robią niesamowite wrażenie, a pod koniec dnia atmosfera jest specyficzna.
Wracając żartujemy, że w jeden dzień udało nam się przejść przez wszystkie ważniejsze i walczące o przywództwo szczyty: Kowadło, Smrk, Postawna i Rudawiec. Teraz w pełni można powiedzieć, że byliśmy na najwyższym szczycie Gór Złotych, Bialskich, Rychlebskich hor, a także mezoregionu Góry Złote, w którym zawierają się dwa mikroregiony — Góry Bialskie i Złote. Tak, brzmi to bardzo skomplikowanie, w rzeczywistości, zdobywanie ich, nawet wszystkich, daje dużo frajdy i pozytywnej energii!
Tak było podczas naszej ostatniej wycieczki na Smrka, ale już w sobotę wycieczka Dokąd Stopy Poprowadzą, w tamte właśnie tereny. Nie mogę się doczekać, a jednocześnie się zastanawiam, jak będzie tym razem?