DSP
Dokąd Stopy Poprowadzą
Zaproszenie na grudniową wycieczkę Dokąd Stopy Poprowadzą brzmiało zachęcająco. Plan obejmował zdobycie Suchonia — najwyższego wzniesienia Krowiarek, wizytę na Pasterskich Skałach (mezoregion Rów Górnej Nysy), przejście przez Góry Żelazne oraz wejście na Słupiec. Wycieczkę miał kończyć obiad ze śpiewograniem w Złotym Pstrągu w Boguszynie. Zapowiadało się wspaniale, może oprócz pogody, która bardziej przypominała jesienną pluchę, aniżeli białą zimę. Prawdą jednak jest stare powiedzenie „Uważaj czego sobie życzysz”, o czym niebawem miałam sobie przypomnieć.
Z Wrocławia wyjechaliśmy bez opóźnienia, aczkolwiek warunki drogowe nam nie sprzyjały. My z Kasią i Romanem zostaliśmy zaskoczeni, zupełnie jak drogowcy, w rejonie Rawicza. Śnieżyca i lód na asfalcie mocno nas spowolnił, ale na szczęście udało się zdążyć przed odjazdem autokaru.
W Ząbkowicach Śląskich SudetoJones zarządził tradycyjną półgodzinną „sikpauzę” i ruszyliśmy dalej.
Ziemia Kłodzka przywitała nas białą, mroźną szatą. Droga nr 392 prowadząca do Idzikowa i dalej na przełęcz Puchaczówka stanowiła nie lada wyzwanie.
Sama w sobie kręta i wąska, była pokryta warstewką lodu i przyprószona śniegiem. Dodatkowo, przed nami jechała piaskarka z zawrotną prędkością ok. 20 km/h. Jej działania wywołały wśród części pasażerów gorącą dyskusję, a nawet małe śledztwo: „Sypie, czy nie sypie? A jeśli sypie, to czym?” Zagadka rozwiązała się sama, kiedy piaskarka, za Idzikowem, zaczęła rzucać piaskiem. Dyskutujące grono skomentowało ten fakt: „O, teraz sypie!”
Pierwszy etap wędrówki, zdobycie Suchonia, zaczynamy przy Kaplicy św. Anny, administracyjnie przynależącej do miejscowości Biała Woda.
Początkowo idziemy szlakiem żółtym prowadzącym wygodną leśną drogą. Po pokonaniu pierwszego zakrętu wychodzimy na łąkę i… przenosimy się w zupełnie inny świat. Zostawiamy za sobą szarość i śniegowe błota, a wchodzimy w zimową krainę baśni. Ciemne zachmurzone niebo, chwilowe prześwity ciepłego światła, a dookoła nieskażona biel. Jest przepięknie. Wszyscy fotografujemy bez opamiętania, zachwycając się pięknem zimowej przyrody.
Największą ekscytację wzbudzają wyglądające niesamowicie drzewa. Czerń pni i konarów przebijająca przez zimną, migoczącą koronę lodowych kryształów.
Mimo, że często bywam zimową porą w górach, za każdym razem piękno surowego biało-czarnego krajobrazu mnie zachwyca. Tym razem nie tylko mnie. Efektem tych zachwytów i pstrykania cała ekipa rozciąga się na długości 800 m, a cenny czas zaczyna uciekać… Ale jak zniszczyć taką radość patrząc na zegarek i poganiając wędrujących?
Idę więc na samym końcu i „zabezpieczam tyły”, żeby przypadkiem nikt się SudetoJonesowi nie zapodział. Towarzyszą mi Katarzyna z Romanem, który z kolei pilnuje, żebym ja się nie zgubiła fotografując baśniową szatę przyrody.
SudetoJones czeka na nas na skrzyżowaniu dróg, gdzie trzeba skręcić w lewo, by zdobyć wierzchołek Suchonia. Po kilku minutach wszyscy jesteśmy na górze, przy betonowym słupku z nazwą i wysokością szczytu.
Ku mojemu zaskoczeniu, większą popularnością aniżeli tabliczka, cieszy się kamienno-ziemna górka — wiele osób na nią wchodzi i pozuje do pamiątkowych zdjęć.
Niegdyś, w 1885 roku, dzięki inicjatywie Glatzer Gebirgsverein (GGV) stanęła tutaj wieża widokowa, po której obecnie pozostały tylko pojedyncze kamienie.
Tradycyjnie robię zdjęcie grupowe i ruszamy.
Schodzimy ze szczytu inną ścieżką i ponownie stajemy na śnieżnej polanie. SudetoJones informuje nas, że przy jednym z pięknych drzewek będzie robił fotkę grupową z widokiem na Suchoń i miło by było, gdybyśmy wszyscy się zebrali.
Tymczasem na horyzoncie pojawia się piękny spektakl światła, który udaje mi się uchwycić.
Zgodnie docieramy do wyznaczonego malowniczego drzewka.
Radosław fota turystów na tle Suchonia, a ja z kolei scenkę rodzajową pt. „Fotografia grupowa w plenerze”.
Pierwszy etap wędrówki kończymy przy kaplicy św. Anny, gdzie czeka na nas autokar. Kaplica wygląda na zamkniętą, ale okazuje się, że to tylko pozory i ku mojej radości, udaje się zajrzeć do środka. Wnętrze nie zachwyca, a ze względu na zaniedbanie, sprawia przygnębiające wrażenie.
Następnym etapem dnia jest spacer do Pasterskich Skał. Startujemy z Idzikowa i w bardzo miłej atmosferze dochodzimy do pierwszej i chyba najbardziej rozpoznawalnej formacji skalnej, kojarzonej z tym miejscem.
SudetoJones, w swoim charakterystycznym, nieco żartobliwym stylu opowiada o geomorfologii regionu. Nie zabrakło nawet szumu morza imitowanego przez opowiadającego.
Etymologia ludowa wywodzi nazwę ostańców od legendy opowiadającej o czterech braciach i ich psie, którzy dopuścili się profanacji chleba i za karę, wraz z psem, zostali przemienieni w skały.
W ujęciu racjonalnym, grupa skalna powstała w czasie orogenezy alpejskiej, która wypiętrzyła m. in. Masyw Śnieżnika. Wtedy to doszło do tzw. dyslokacji, w wyniku której powstał uskok (stromy stok Suchonia). Skały metamorficzne, zalegające niżej, pękły, a skały osadowe znajdujące się na nich uległy wyniesieniu. W ogromnym skrócie powstały ostańce znane dziś jako Pasterskie Skały. Zbudowane są z górnokredowych piaskowców oraz gruboziarnistych zlepieńców i usytuowane w kierunku północ – południe. Grupa obejmuje siedem skał i stanowi popularne miejsce wspinaczkowe. Od 2008 r. skały stanowią pomnik przyrody.
Po obejrzeniu i sfotografowaniu wszystkich, robimy zdjęcie grupowe i schodzimy do autokaru.
Czas, cenny jak złoto, jeśli nawet nie bardziej, znów „ucieka między palcami”. Wszystko przez ograniczenia tonażowe. Jednak duży autokar to nie mały bus, ale dzięki tej zamianie mogli pojechać wszyscy zainteresowani…
Trzeci etap wędrówki zaczynamy w Nowym Waliszowie. Naszym celem jest przejście przez Góry Żelazne, wywodzące swą nazwę od bogactwa surowców i tradycji kuźniczych, oraz zdobycie kulminacji Żeleźniaka, jak mawia SudetoJones, „szczytu do niczego” — do tej pory góra ta nie jest zaliczana do żadnej odznaki.
Z przepięknej aury zimowej pozostało tylko wspomnienie. Nadeszło bowiem popołudnie — szare, mgliste i wilgotne. W warunki atmosferyczne idealnie wpisywała się droga, którą podążaliśmy. Rozjechana traktorami ściągającymi wycięte drzewa, błotnista, z głębokimi kałużami, w które od czasu do czasu, w sposób niezamierzony, wpadałam. Nastroje jednak dopisywały — w podgrupach dyskutowano na różne tematy. Na tyle stawki istotny był ten związany z grą polskich piłkarzy w niedawnym meczu Polska – Argentyna, który to rozbudził skrajne emocje. Kilometry mijały prawie niezauważenie.
Żeleźniak to szczyt o wysokości 591 m n.p.m., słabo widoczny w terenie. Na sam wierzchołek nie prowadzi żadna regularna ścieżka — część z nas z zaangażowaniem i zapałem przedarła się przez gałęzie, krzaki i błota, by stanąć idealnie na szczycie, podczas gdy druga część grzecznie czekała.
Zgraną ekipą kontynuowaliśmy wędrówkę w kierunku Romanowa i Słupca. Czekała nas jednak niespodzianka i to rozciągnięta w czasie i przestrzeni. Wędrując traktami nieznakowanymi, natknęliśmy się na tereny prywatne wydzielone ogrodzeniem „pod prądem”.
Opcje były dwie: albo czołganie pod dolnym kablem, z nadzieją, że uda się go nie dotknąć, albo rozbrojenie ogrodzenia. Panowie sprawnie i szybko zadziałali, tworząc nam możliwość bezpiecznego przejścia.
Droga wśród pastwisk wydawała krótka i bezproblemowa, wśród łagodnych wzgórz z dominantą Słupca na horyzoncie.
Kiedy już widać było asfaltową nitkę prowadzącą do centrum miejscowości, wyrosło przed nami następne ogrodzenie pod napięciem. Nie poddaliśmy się. Po nitce do kłębka — idąc wzdłuż przewodów dotarliśmy do miejsca, w którym Paweł z uśmiechem rozłączył obwód i można było wygodnie i bezpiecznie przejść.
Przy szosie w Romanowie część ekipy postanowiła nie wchodzić na Słupiec i poczekać na autokar. Postanowiłam również zostać i upewnić się, że autobus przyjedzie i nikt się nigdzie nie zagubi. Radosław, po niecałej godzince zszedł ze zdobywcami ostatniego, planowanego szczytu i ruszyliśmy ku obiadowi i śpiewograniu.
W Złotym Pstrągu zajęliśmy miejsca w dużej sali, a ponieważ czasu nie zostało nam zbyt wiele, SudetoJones od razu zabrał się do grania i śpiewania.
Zajadaliśmy pstrągi, dorsze i karpie przy, jakże znanych szlagierach takich jak: Córka rybaka, czy Gdzie ta keja. Dalej nastąpił już repertuar złożony z tradycyjnych piosenek turystycznych, a przy stole pod ścianą Paweł z Tomkiem stemplowali książeczki i potwierdzali trasę zainteresowanym.
W całym tym ferworze zatęskniłam za atmosferą starych wyjazdów: ciepłe, klimatyczne schroniska, dźwięk akustycznej gitary i wspólne śpiewanie, może nie zawsze technicznie poprawne, ale dające radość.
Warunki na drodze bardzo się poprawiły od poranka, na dodatek ruch był znikomy, więc do Wrocławia dotarliśmy szybko i bezpiecznie.
Agata piękne zdjęcia !
Ile ty posiadasz talentów?!
Wszystkiego dobrego z okazji Świąt Bożego Narodzenia, zdrowia, miłości, pogody ducha- wszystkim turystom – oraz wielu, wielu wypraw w Nowym Roku 2023.
Bardzo dziękuję za piękne słowa. Życzę wszystkiego dobrego i szczęśliwego Nowego Roku. Do zobaczenia niebawem.
Śliczna relacja, z przyjemnością zobaczyłam ponownie, pozdrawiam
Bardzo dziękuję za ciepłe słowo. Do zobaczenia na szlaku!
Dziękuję za relację z tej wycieczki. Za poprzednie relacje również dziękuję. Bez wątpienia ta ostatnia wycieczka była wyjątkowa. W chronologii nr 10 i koniec sezonu cyklu DSP w 2022 roku. Dla mnie wyjątkowość tego ostatniego spotkania z DSP to przede wszystkim przedsmak zimy, bezdroża i „elektryczne przygody”. Dziękuję za życzenia świąteczno-noworoczne. Ze swojej strony pragnę również przekazać dobre słowo.
Niech siły i zdrowie wszystkim (organizatorom, uczestnikom i sympatykom DSP) dopisują każdego dnia, niech na naszych wędrówkach pojawiają się ludzie z dobrym słowem i intencjami. Wtedy spokój i radość nie będzie nas opuszczać na szlaku i poza nim. A marzenia będą tylko kwestią naszego zapału i pracy.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wszystko
Takie słowa mocno motywują! Dziękuję i życzę wielu wędrówek oraz spotkań z dobrymi ludźmi:)